Dystans ok. 40 km (total 70 km)
Obudziłam się już o 3:10 w wiatce pod Połoniną Caryńską, w której spędziłam noc z Michałem i Iga. Zależało mi, żeby wyjść wcześniej i wycisnąć z tego dnia jak najwięcej. Wstałam jeszcze przed skowronkiem, bo śpioszek obudził się i zaczął śpiewać o 3:20. Tego dnia wschód słońca obejrzałam już na Połoninie Caryńskiej. Na zejściu z Caryńskiej poznaję Piotra z Wrocławia, który tę noc spędził na parkingu w Berezkach. Przekazuje mi cenną informację, że jest tam łazienka i ciepła woda. Z przełęczy oddzielającej połoniny ruszam ok. g 8 ku Połoninie Wetlińskiej. Idzie się ciężko, dużo błota. Nogi się rozjeżdżają. Szlak zmieniony w związku z przebudową Chatki Puchatka. Gdy wychodzę ponad poziom lasu słońce już pięknie świeci, ale po obfitych opadach i braku wiatru jest bardzo duszno. Zaletą Połonin jest to, że idąc grzbietem ma się panoramę wokół- cieszę się widokami i soczystą zielenią.
Na zejściu ze Smereka korzystam z źródełka i robię dłuższy postój na posiłek. Miejsce nie do końca komfortowe, bo jestem obiektem obserwacji mijających mnie turystów.
Po przejściu przez miejscowość Smerek zaczynam podchodzić na Fereczatą. Grzmi, ale na szczęście burza mnie mija. Za to pod szczytem do pionu stawia mnie kilka kawałków gradu, którymi oberwałam po głowie. Na Okrągliku mam kryzys przekąskowy. Bardzo chce mi się batona a przekąski mi się skończyły. Oszukuję głód izotonikiem w proszku. Organizm dal się nabrać – idę dalej.
Do Cisnej schodzę już w nocy. Bardziej taplam się w błotku, niż schodzę. Namoknięta glina jest bardzo śliska. Zaliczam 3 upadki. Teraz już jestem cała w błocie, takie SPA wersja Bieszczady. Na końcówce włączyła mi się taka adrenalina, że przestałam czuć ból ramion. Mijają mnie zawodnicy z biegu Rzeźnika. Poczułam zew - próbuję biec za nimi. Przez jakiś czas mi się udaje, ale po kolejnej wywrotce tracę ich z oczu.
Przed Cisną jestem już błotnym obrazem nędzy i rozpaczy, więc wchodzę w butach do rzeki. Myję buty i spodnie. Teraz zdecydowanie wyglądam dużo bardziej reprezentatywnie.
W Cisnej już po ciemku po g. 21 dochodzę do Bacówka pod Honem Cisna, gdzie mogę się rozbić z namiotem. A właściwie pomaga mi dwóch kolegów, którzy idą GSB od Ustronia. Oficjalnie stałam się częścią rodziny GSB. Odbieram też mój depozyt żywieniowy.
Jem kolację i idę spać o g. 23. W nocy była burza, ale na szczęście byłam już w namiocie. Leżę i czuję bolące nogi, co dziwne stopy jeszcze nie bola, za to czuję ramiona. Usypiam.
Comments